wtorek, 13 września 2011

CHÓR KOBIET | PROJEKT I: TU MÓWI CHÓR …


Na spektakl trafiłam długo po premierze, a i tak musiałam czuwać przy wejściu na widownię, żeby zająć miejsce. Było ciasno, duszno i przez 45 minut krzyczało na mnie ze sceny kilkanaście kobiet. Łatwo nie było, ale tak to już jest, że co ma wartość, wymaga  wysiłku.
Kobiety, z których składał się chór, stały zupełnie nieucharakteryzowane na pustej scenie. Nie bez znaczenia jest to, że niemalże wchodziła ona na widownię, a pani reżyser i dyrygent w jednej osobie (Marta Górnicka) siedziała w pierwszym rzędzie między widzami. Poza tym, światło na widowni nie zostało przygaszone, więc uczestniczki spektaklu patrzyły na nas tak, jak my patrzyliśmy na nie. Zostaliśmy pozbawieni tej wygodnej, ciemnej przestrzeni, która zwykle jest gwarantem bezpieczeństwa i anonimowości. Kiedy chór przybierał na agresywności i robił krok do przodu, jego bliskość wywoływała instynktowną chęć zrobienia kroku w tył. Ucieczki jednak nie było.  Należało dzielnie znieść wielki wybuch, rosnącej przez lata frustracji.
Brzmi groźnie, ale nie ma w tym ani odrobiny przesady. Kobiety skarżą się na to, jak zostały „zapuszkowane” w kuchni, na okładkach magazynów, w rolach milczących księżniczek. Mówią o tym, jak w świecie mężczyzn są  przedmiotami, które muszą spełniać konkretne funkcje. Może się wydawać, że to już było, że to jakiś banał, ale trzeba doświadczyć tej żywej złości, żeby przekonać się, że temat jest aktualny bardziej niż był kiedykolwiek. Chór pokazuje jak fałszywy jest wizerunek kobiety w kulturze, jak stała się ona (a raczej była zawsze) „dodatkiem” do mężczyzny. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu przy mocno ironicznych i nierzadko wulgarnych sformułowaniach, ale jednocześnie myślałam: „z czego się śmiejesz? W takim świecie żyjesz”.
Głównym przedmiotem wyrazu był oczywiście głos. Kobiety skandowały, piszczały, chrypiały, krzyczały, śpiewały. Wydawały z siebie dźwięki, które przeszywały, drażniły; kojące melodie zdarzały się rzadko i zwykle poprzedzały wybuch prawdziwej kakofonii. Te kobiety naprawdę przerażały i musiałam powtarzać: „spokojnie, są po twojej stronie”.
Spektakl zdecydowanie w treść bogaty. Tylko szkoda, że to, co mają do powiedzenia kobiety, interesuje przede wszystkim inne kobiety, bo mężczyzn obecnych na widowni można było policzyć na palcach jednej ręki. Z drugiej strony trudno się dziwić. Jeżeli krzyki chóru sprawiały, że ja czułam się niepewnie, to poziom stresu, jaki oni musieli odczuwać, jest nie do pozazdroszczenia.

5 komentarzy:

  1. <3 laaaaaaaaaaaaaaaaaaaw. już się nie mogę doczekać 45 minut z drugą częścią. postaramy się nie wysiąść psychicznie, co? damy radę? papatki w kwiatki, mi amor. p.s. jaram się blogiem. będę wiernym czytelnikiem, jakem wierzba oraz tak mi dopomóż bóg. hołk.

    OdpowiedzUsuń
  2. p.s.2. gdzie słówko wstępne? ja tak bardzo lubię słówka wstępne! (p.s.3. zgubiłaś ogonek przy 'ę' w 'widownię'. rzekła wierzba, która nie rozróżnia wielkości literek.)

    OdpowiedzUsuń
  3. jest pod zakładką o mnie:)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Może się wydawać, że to już było, że to jakiś banał, ale trzeba doświadczyć tej żywej złości, żeby przekonać się, że temat jest aktualny bardziej niż był kiedykolwiek." Święta prawda. Ich głos jest ważki i znaczący. W "Magnificacie" Górnicka idzie dalej - sprzeciwia się wizerunkowi matki polki, kobiety, która za wszelką cenę powinna dążyć do ideału, którym w kraju katolickim jest oczywiście Matka Boska. Potrzeba było takiego głosu. My tak naprawdę wszystkie o tym wiemy, ale dopiero pretensje wykrzyczane przez dwadzieściakilka kobiet uzmysławiają nam, jak bardzo przedmiotowo traktowane są dziś kobiety w Polsce. Po obu "Chórach..." rodzi się we mnie bunt i chęć wykrzyczenia, że my - kobiety - nie będziemy kucharko-matko-sprzątaczko-niańkami. Też miałyście ochotę dołączyć do pań i wrzeszczeć razem z nimi? Jeśli nie, to po "Magnifacie" na pewno jej nabierzecie:).

    OdpowiedzUsuń
  5. P.S. Olu - gratuluję otwarcie bloga. Czekam na relację z "Jaksona Pollescha" :).

    OdpowiedzUsuń