środa, 21 września 2011

JACKSON POLLESCH w Teatrze Rozmaitości

Sztuka, jak wskazuje tytuł, ma nawiązywać do Jacksona Pollocka, a mówiąc ściślej – do jego metody twórczej. Pomysł na tworzenie spektaklu w stylu action painting, w tym wypadku zdecydowanie nie wypalił.
Problem, na którym sztuka zdaje się zasadzać, to fakt, że o ile kiedyś kreatywność aktorów była czymś elitarnym i wyjątkowym, o tyle teraz jest rzeczą powszechną. We współczesnym świecie istnieje przymus bycia kreatywnym, bycia wyjątkowym, przymus samorealizacji i wyrażania siebie. Zatarła się granica pomiędzy widzami a aktorami, ponieważ w pewnym sensie każdy jest teraz artystą. Powstaje zatem problem: co robić na scenie, czego współczesny kreatywny człowiek oczekuje od teatru?
Przedstawiłam tylko jeden z mnóstwa wątków, który udało mi się jasno wyłapać i który, wydaje mi się, był najważniejszy. Mówię ostrożnie, ponieważ z tego śmietnika zjawisk, problemów, dylematów, motywów, którym był spektakl, trudno wychwycić główną myśl. Próbowałam nadążyć za potokiem słów, za mało logicznym ciągiem poruszanych tematów i za aktorami, którzy biegali po scenie, wymachiwali rękami, tańczyli, upadali, wstawali, ale szybko się poddałam. Przypuszczam, że swoją zupełną konfuzją spełniłam intencję reżysera, nie mniej nic pozytywnego z niej nie wynikało. Nie przemawia do mnie gra aktorska, która polega na wzajemnym przekrzykiwaniu się, nieskoordynowanym ruchu scenicznym i prostackich wygłupach, które nie są śmieszne a żenujące.


Rene Pollesch znany jest z łączenia języka potocznego z definicjami naukowymi, z wykorzystywaniem motywów zarówno z seriali telewizyjnych, jak i ze sztuki wysokiej.  Z takiej mieszanki może powstać prawdziwy potwór. O takim własnym Frankensteinie marzył pewnie reżyser, tworząc w Teatrze Rozmaitości Jacksona Pollescha, niestety nie powiodło się. Sztuka jest jednym wielkim bałaganem, który ogląda się bez zaangażowania i o którym zapomina się w dzień po jego obejrzeniu.
Być może w moich odczuciach jestem odosobniona. Miałam wrażenie, że widzowie podczas spektaklu dobrze się bawili. Na momenty, które ja uważałam za kretyńskie, często reagowali głośnym śmiechem. Istnieje więc szansa, że osoby, do których ta estetyka zupełnie nie dociera, stanowią mniejszość. Wiem jednak, że zastanowię się dwa razy zanim pofatyguję się na następną sztukę Rene Pollescha.

3 komentarze:

  1. mając na uwadze zbieżności naszych estetyk, ja nie pofatyguję się chyba wcale. dziękuję, młodzieży, że mnie ostrzegłaś przed złem. tamdadam.

    OdpowiedzUsuń
  2. taaa...wiedziałam,że rozmaitości nie są dla mnie...o postdramatyzmie wg Pollescha tylko czytałam, ale tak czułam, że ja wolę jednak zabawy Kleczewskiej;). Niestety trzeba będzie pewnie pójść - widziałam, że spektakl jest w planie naszych nowych zajęć specjalizacyjnych...
    rozumiem Olu, że podpisujesz się pod moim ulubionym cytatem: "chichot idioty zawsze nas w teatrze obraża" ;)?

    OdpowiedzUsuń
  3. gdzie drugi chór, do czorta?

    OdpowiedzUsuń