środa, 9 listopada 2011

KONIEC - "wyjście nie istnieje"

Koniec to pierwszy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego, który miałam okazję zobaczyć na żywo. Moje podekscytowanie było niemałe. Reżyser musi być obecnie na topie bardzo na topie, bo większość widowni zajmowali młodzi „żywcem” wzięci z Chmielnej albo Planu B.
Przyznam, że sztuka robi wrażenie. Przypuszczam, że mniejsze na tych, którzy mieli więcej do czynienia z twórczością reżysera, ale mnie, która więcej dotąd słyszała niż widziała, udało się oczarować.
Najpierw przestrzeń: trzy ściany, jedna ruchoma, która pogłębiała scenę; dwa małe przeszklone pomieszczenia po prawej i lewej stronie. W pierwszym rzędzie między krzesłami dla widzów kanapa -  scena wchodziła na widownię; byliśmy zamknięci razem z postaciami w pomieszczeniu, w którym wyjście nie istnieje.





Koniec to typ spektaklu, w którym fabuła jest trudna do uchwycenia. Na scenie pojawiają się postacie, które szamocą się po niej jak ćmy wokół żarówki. Jest to świat samotności. Ludzie do siebie nie docierają, nie rozumieją się; wszystkie ich relacje są zniekształcone, upośledzone. Każdy stanowi oddzielny mikrokosmos, z którego nie potrafi wyjść. Stoją na progu końca, na progu śmierci i miesza się w nich wiara i niewiara w coś, co ma po niej nastąpić. Mieć uczucie, że się jest spętanym, a równocześnie inne uczucie, że po uwolnieniu z pęt byłoby jeszcze gorzej. Ten cytat z Kafki chyba najlepiej podsumowuje stan ducha i kondycje człowieka w Końcu.
Aktorzy! Ten wykrzyknik jest tu naprawdę niezbędny. Nie jestem w stanie powiedzieć, kto zrobił największe wrażenie. Mówi się, że aktorzy grający w jednym przedstawieniu powinni grać równo, co znaczy, że nawet najlepszy z nich w razie konieczności ma zniżyć swój  poziom, aby się nie wybijać. W Końcu wszyscy grali na najwyższym szczeblu. Jeżeli ktoś nie znajdzie innych powodów, to dla nich na pewno warto tę sztukę zobaczyć.





Zagrożeniem spektaklu, który robi się w tak onirycznym i posępnym klimacie jest to, że będzie nudny i męczący. Warlikowskiemu i zespołowi aktorów udało się sprawić, że ponad czterogodzinną sztukę oglądało się z niemalejącym zainteresowaniem.

  

  

2 komentarze:

  1. A przed moimi oczyma wciąż taniec Babilona... Mam takie ciche wrażenie, że ta postać, jako alter ego reżysera jest w "Końcu" najistotniejsza...

    OdpowiedzUsuń
  2. koniec końcem, a gdzie kraków? ;>

    OdpowiedzUsuń